2015-12-30

Biczys, łeres end potfores

Na początku chciałbym podziękować tajemniczemu informatorowi (nick dla mojej informacji oraz ustawy ochronie danych osobowych (Dz. U. z 2014 r. poz. 1182 ze zm.) XD) o informacji, iż ktoś w ogóle czyta ten blog (mowa o wcześniejszym wpisie, tak, dobrze mi tak, fuck you guys). Tak więc dziękuje użytkownikowi kvirca - jednemu z wielu, za tę nic nie wnoszącą informację. Keep up the good work man. Btw, info potwierdzone.

Jakoś nie bardzo miałem pomysł na lepszy tytuł, tak jak nie bardzo miałem pomysł, żeby cokolwiek tu napisać prócz ogólnego żalenia się na życie, świat i całą resztę.

Dzisiaj na świat ani życie żalił się nie będę, a przynajmniej nie bardzo, rzeknę natomiast słów kilka na waćpana pełniącego funkcję technicznego na stronie, o której się nie mówi (bo gimbusy przyjdo wwww). A mowa tu o h-collectorze. Moje stosunki z HC zazwyczaj są dobre, gadamy jak starzy kumple mimo, iż prócz zdjęć, jeden drugiego na oczy nie widział (wina HC bo w Katowicach był, przyjechać mogłem. Dał znać ? A dzie!). Czasami jednak dochodzi do starć i wina leży głownie po stronie HC, choć wsio zaczyna się od mojego... Nastawienia ? No pewne rzeczy trzeba mi wyjaśnić krok po kroku, a innych nie akceptuje. Głownie bo taki mam nastrój i chuj. Dodatkowo podejście HC do pomocy (głownie mi perhaps) jest... Delikatnie to nazywając... "No pomogę ci. Mogę dać ci link/opisać to. Zajmie mi to 30 sekund. Ale nie. Pokieruję cię tak, żebyśmy na tym obaj stracili 2h. Tak, mamy w chuj roboty z kodem/skryptami/chujwieczym, tak ci pomogę, że stracimy na to 2h, które mogliśmy spożytkować lepiej". Jak lepiej? Choćby na czytanie mang/oglądanie MMD/granie/chujwiecojeszcze, bo przecie nie grzebanie w kodzie. Ktoś mądry powiedział, że "Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę". Ładnie brzmi to w języku angielskim: "Who sows the wind, will reap the whirlwind". No nasza burza coś chujowa się zebrała. Zasialiśmy dobre pomysły... A plonów chuja wyszło. Ale ogółem to chciałem wrócić do żalenia się i moodbreaków.

Wsio zaczęło się dnia 28 grudnia roku ZUNskiego 2015 lub też roku "Gwiazdy, Wiosny i Drzewa" czyli roku 130 kalendarza Gensokyou.

Dzień zaczął się dość nietypowo od nieprzespanej nocy. Słowem, pewna osoba mieszkająca nade mną, napaliła w centralnym tak mocno, że o 400 w nocy, kaloryferów dotknąć się nie dało. Spanie pod kołdrą odpadało z miejsca. Spanie pod kocem brzmiało lepiej, ale grzał i koc i kaloryfer i daka. Dakę odłożyłem, mimo to po nie całych 20 minutach snu obudziłem się (czyt. zostałem obudzony) z nią obok. Fuken Magic. Był to już 28, a ja miałem na godzinę 830 ustaloną wizytę w urzędzie. Na miejscu byłem już 738 (a mogłem jechać autobusem 15 minut później). Jak na złość godzinę przed czasem. Zaspanym krokiem skoczyłem na jeden przystanek, potem na drugi i na trzeci, mało nie wpadłem pod samochód, który próbował wymusić pierwszeństwo na przejściu dla pieszych. I ja i moja mamcia uważamy, że ludzie jeżdżą jak idioci. Anyway, wróciłem o urzędu. Okazało się, że gdy chciałem wbić 820, nie da się. Nie i chuj. 840. I nie można wcześniej. Co z tego, że nie ma ludzi. Nie i chuj - bo kawa, fap w biurze czy czym tam się panie zajmują (gościa w tym samym pokoju widziałem, że obrabiał jakieś logo w CorelDRAWie (Fotosklepu interfejsem nie przypominało)). No ale o 853 wyszedłem na świeże powietrze (o tak, na pewno świeże na Ślunsku), a 900 czekałem na autobus. Z braku wyboru wybrałem linię, której nie używam. Tam, kilka przystanków dalej zostałem zaczepiony przez pewną blondynkę i wylądowałem u niej w mieszkaniu dzięki czemu w domu byłem z poślizgiem ponad 5h. Nie pytałem jak ma imię i nawet mnie to nie interesowało. Jak teraz o tym myślę, było to kurewsko niebezpieczne. Przecie mogła mi sprzedać kose pod żebro za byle rogiem, w widzie czy choćby w jej własnym mieszkaniu. Przy sobie miałem co prawda tylko tablet, ale ludzie potrafią zabić za choćby kurtkę. Bo wygląda jakby 3k kosztowała. Prawda ? Zwłaszcza, iż moja mało nie kosztowała. Nie mniej jednak w tamtym dniu, pomijając poślizg w powrocie - nic z dobrego nastroju wybić mnie nie mogło choćby ludzie chcieli i probowali. No, wojna atomowa to może, ale też nie pewne. *HARDSTYE ATTACK! *słcha さとりさまー by キセノン**

Dzień kolejny zacząłem z nie za dobrym humorem. Otóż wstałem późno, a w pokoju była temperatura jak w lodówce. A czemu ? No dzień wcześniej ktoś rozbujał w centralnym, a gdy się kładłem to po raz kolejny już, kaloryferów dotknąć się nie dało. Moje łóżko od kaloryfera dzieli jakieś 30 cm. Dodatkowo wyobraźcie sobie, że w drugiej ścianie biegnie komin od pieca centralnego. W moim pokoju co wieczór temperatura przekracza 30 stopni na spokojnie.

Raz przeprowadziłem test. Sprawdziłem temperaturę w środku lata - gdy faktycznie - przy otwartym oknie nie dało się wytrzymać. 38 stopni w pokoju - 45 na słońcu. Dobry towar na picie piwa w płomykach słońca. Trza by kiedyś przetestować. Ponoć kopie lepiej, niż zapaśnicy (?) sportów kopanych (jak to się zwało?). Test miesiąc temu wykazał 33 stopni. Komputer na piecu wskazywał ponad 80 (więc temperatura wody w kaloryferach na spokojnie mogła wynosić 77 stopni (jest pewna różnica między termometrem pieca, a komputrem)), cool stuff. Kilka dni temu, podczas następnej nocy pod kocem (a raczej 3-4h przed nią - temperatura przekroczyła 38 stopni). Byłem lekko wstawiony po wujkowym samogonie, więc nie chciało mi się schodzić zobaczyć ile jest na piecu, ale przypuszczam, że kolo 90. Sam raz rozbujałem do 98 (termometr). Komputr w tym czasie wyświetlał 00, co pewnie miało oznaczać 100. Woda w kaloryferach się nie gotowała (wspominam różnicę wynoszącą średnio 4 stopnie), choć te (tj. kaloryery) "chodziły po mieszkaniu".

Wracając akapitu wcześniej (btw, może by my newsa napisali, czo ? Not cool man, not cool), otóż położyłem się pod kołdrą zostawiając otwarte okno. Temperatura jak wspomniałem - lodówkowa. Tak też czułem się, aż do wieczora (w trakcie pisania tego, 342 leje się ze mnie, a kaloryfery są gorące (choć da się dotknąć, kogoś chyba pojebało ? (tak o... nieważne))). Koło północy, po obejrzeniu Atlantic Rim (srsly, ten film na filmwebie ma 1.9, a sam mu dałem 2. 1 za fabułę, 1 za jebalną aktorkę), między mną i HC doszło do kolejnego starcia. Tym razem o TC + działanie połączenia sftp do naszego serwera. Starcie trwało grubo ponad 1:30. Czemu ? Bo HC chyba trzyma wszystkie logi z IRC - moje były zjebane przez ostatni rok - więc mam dziurę. Wsio rozbijało się o jeden link. 1:30 i masę przekleństw później, problem rozwiązaliśmy. Sftp w TC zaczęło działać. Cieszmy się i kurwa radujmy. A dało się to załatwić - z poślizgiem na szukanie w max 15 minut. Wystarczył jeden jebany link. HC, srsly, plz. Nie kop dziur łopatą.

Miałem się żalić na świat, życie etc. K, to lecimy. Nie mam kasy, laski, czasu na mniej ważne rzeczy (na te ważne też, pozdrawiam dział artykułów), czasu na granie, fapanie (ostatnio telefony, pozdrawiam Orange, życzę sto chujów w dupę i kotwicę w plecy), możliwości ruchania, natchnienia na pisanie, kasy i kompana na chlanie (jak się kasa trafi to co, do lustra mam pic ? Shalfu dopomóż)... Masa możliwości do żalenia się. Czasu, chęci i pomysłu to nawet na post brak jak i dzisiaj. Fuck this shit. Wyżaliłem się, chociaż nie poprawiło mi to humoru, mogę iść spać z czystym sercem.

PS: Droga ciociu, jest kurwa 530 i jebane 42 na piecu. U mnie w pokoju w tej chwili siedzę w samych majtach i wciąż się ze mnie leje (znów spanie przy otwartym oknie, mam nadzieje ze mamcia zamknie koło 8). Po chuj dokładacie w nocy ? Powiedz ta wujkowi coby się ta opanował nieco, czo ? Bo kurwa rozpuszczę się tu keregoś dnia... ZUNie dopomósz.

Kreton out! For now! HARDSTYLE AT*odgłos straty życia*

No comments:

Post a Comment